Czego najbardziej BOJĄ SIĘ rodzice dzieci w spektrum autyzmu, które prawie niczego nie jedzą?
Bycie rodzicem dziecka w spektrum autyzmu to wymagające zadanie. Ogarnianie spraw domowych, zawodowych, rodzinnych plus terapia dziecka i dbanie o jego dobrostan zajmuje rodzicom 30 z 24 godzin doby 😉. Oczywiście to taka przenośnia. Ale faktycznie pochłania bardzo dużo czasu.
Bycie rodzicem dziecka w spektrum, które jada dosłownie kilka produktów w kółko – to dopiero jest jazda bez trzymanki.
Szukanie, kupowanie i przygotowanie tych potraw, które są w bieżącym menu dziecka.
Próby zmiany jadłospisu, często kończące się niepowodzeniami.
Presja i krytyka ze strony otoczenia, która sprawia, że rodzic czuje się jakby wygrywał właśnie konkurs na najgorszego rodzica roku.
Zamartwianie się o to, co dziecko zje w przedszkolu lub w szkole. Stres, bo właśnie nic nie zjadło.
Zdenerwowanie, bo nie wiadomo jak reagować na płacz przy stole i wypluwanie jedzenia.
Codzienność rodzica dziecka w spektrum jedzącego wybiórczo.
I na dodatek ten ciągły, dławiący i przerażający lęk w sercu.
Czego boją się RODZICE dzieci w spektrum autyzmu, które jedzą na co dzień bardzo mało produktów?
Wielokrotnie zadawałam to pytanie specjalistom na szkoleniach. Terapeuci odpowiadają, że rodzice boją się pewnych zachowań dziecka przy stole. Kiedy prosiłam o szczegóły płynęły wyjaśnienia mówiące o płaczu, krzyku, wypluwaniu jedzenia, zaciskaniu i zasłanianiu ust przed jedzeniem. Terapeuci mówili też o ucieczkach od stołu i wzbranianiu się dzieci przed nowym jedzeniem.
Zadawałam i nadal zadaję to pytanie rodzicom. Pytam: „Czego się boicie? Co hamuje was przed czynieniem zmian w jadłospisie dziecka? Przecież chcecie, aby było inaczej. Chcecie, aby dziecko jadło więcej, lepiej, zdrowiej… Co Was powstrzymuje przed działaniem?”
100% rodziców, powtarzam 100% rodziców, odpowiada – blokuje nas strach przed pogorszeniem sytuacji!!!
RODZICE NIC NIE ZMIENIAJĄ, BO BOJA SIĘ, ŻE MOŻE BYĆ GORZEJ!!!
To co mówią rodzice pokazuje w jakiej zaklętej spirali zmartwień tkwią na co dzień.
Martwią się o życie i zdrowie dziecka i wiedzą, że musi się coś zmienić. Chcą zmian i jednocześnie – nic nie robią w tym kierunku 😱. Nic nie robią lub idą krok do przodu i wracają do punktu wyjścia. Bo nie wiedzą co się stanie, kiedy dziecko odrzuci kolejny produkt…
Panicznie się boją, więc z wielką uważnością powtarzają stare schematy postępowania podczas posiłku. Żeby tylko nic złego się nie stało. Żeby było po staremu. Żeby nie było gorzej.
Dlaczego o tym piszę? Z dwóch ważnych powodów.
Po pierwsze, kiedy wiem, jak bardzo i czego tak naprawdę boi się rodzic zaczynam współpracę z rodziną dziecka nie od zmian jadłospisu dziecka tylko od wsparcia rodzica.
Mówię, że zdaję sobie sprawę z tego, że trudno jest karmić dziecko, które jada 5 produktów w kółko. Nie oceniam, nie krytykuję, nie zadaję pytań, które mogły by sugerować, że rodzic coś zaniedbał. Staram się tak rozmawiać z rodzicem, aby poczuł, że jest najlepszym rodzicem dla swojego dziecka i ma wszystkie kompetencje, aby je wychowywać.
Pod drugie – jeżeli wiem, czego boją się rodzice to zaczynam rozumieć, dlaczego stoją w miejscu.
Powiem to tak. Jeżeli ktoś boi się pająków to przez swoje życie raczej unika kontaktu z tymi zwierzątkami. Unika kontaktu również z miejscami, w których te zwierzątka może spotkać. Kiedy już niestety ma miejsce takie spotkanie to człowiek ten nie myśli o tym, że właśnie ma miejsce pierwszy krok w procesie redukcji fobii, tylko myśli o tym, jak najszybciej wyautować się z tej bardzo niekomfortowej sytuacji.
Z lękiem przed zmianą jest podobnie. Ktoś, kto boi się zmian – nie będzie do nich dążył. Koniec. Kropka.
Staram się więc zminimalizować lęk przed zmianą u rodzica np. poprzez wprowadzanie drobnych zmian w życiu rodziny, które nie dotyczą jeszcze menu dziecka. Ale już powoli oswajają rodziców – nie dziecko – z czymś nowym.
Zanim zacznę działać z dzieckiem, z jego strachem przed marchewka czy brokułem – oswajam strach rodziców. Strach przed zmianami w życiu.
Podsumowując więc moje wywody.
Wiem, że rodzic nie zmienia niczego, bo boi się, że zmiany doprowadzą go do jeszcze gorszego miejsca.
Więc moim zadaniem na początku procesu terapii wybiórczości pokarmowej jest zaopiekowanie się rodzicem. Rozmowy o przyczynach wybiórczości, wyjaśnianie faktu, że nie są sami w tej trudności, że zmiany są możliwe, podawanie przykładów na sukcesy dzieci, zwracanie uwagi na to, że ten strach jest ich naturalną reakcją i nie ma się czego wstydzić. Dużo, dużo rozmów z rodzicami. I dopiero potem na warsztat idzie dziecko i jego jedzenie.
Czy według Ciebie ma to sens? Podziel się!
Jeden komentarz
Pingback: